Kociaki z "Merkurego"
Moim częstym wycieczkom w pobliżu domu handlowego „Merkury” towarzyszył widok maleńkiej szylkretki przemykającej z okienka piwnicznego do sterty piasku po drugiej stronie uliczki. Czarna z rudymi maźnięciami, okrąglutka, mała dziewczynka, całkowicie ignorująca ludzkich przechodniów, na próby nawet najdelikatniejszego “kici kici” znikała błyskawicznie w czeluściach piwnicznego okna. Pogoda nie sprzyjała takim maluchom, jak ona.
Dwudziestostopniowe mrozy doskwierały nawet dorosłym kotom od wielu lat mieszkającym w blokowych piwnicach. Postanowiłam zapolować. Efektem łapanki był koszyk z 5 dzikimi kociętami oraz ich dorosła matka.
Wszystkie czteromiesięczne maluchy, na pierwszy rzut oka zdrowe, zostały rozdzielone między domy tymczasowe w Łodzi i Piotrkowie. W oddziale piotrkowskim została szylkretka Sisi i jej bury brat Pako. Matkę kociąt wysterylizowaliśmy i po okresie rekonwalescencji wróciła do swojej piwnicy.
Stres, nowe miejsce, zmiana temperatury przyczyniły się do tego, że wszystkie kocięta zaczęły chorować. Ukryte wirusy dały znać o sobie. Czwórka rodzeństwa wyszła ze swoich dolegliwości dzięki terapii antybiotykowej.
Najtrudniej jednak było z Pako, który momentami był bardzo słaby i już myśleliśmy że przegra z chorobą. Wymioty, biegunka, osłabienie – trzeba było nad tym zapanować. Codzienne wizyty weterynaryjne, kroplówki, ogromna ilość zabiegów, którym maluch grzecznie się poddawał po kilkunastu dniach zaczęły przynosić rezultaty. Przełomowym momentem był dzień, gdy Pako zaczął sam jeść i myć sobie futerko.
Teraz kociak już zupełnie wraca do zdrowia. Razem z powrotem sił, przypomniało mu się także, że jest kotem płochliwymi i ponownie zaczął zmykać przed człowiekiem.
Wszystkim maluchom z "Merkurego" szukamy domów.
Wpis: 27.02.2012












